Ostatnio pisaliśmy o tym dlaczego warto jechać do Norwegii? Dziś pierwsza część relacji z naszej podróży za Koło Podbiegunowe. Dziś dowiecie się dlaczego Tromso to koniec świata? O tym jak dotrzeć na wyspę Senja? Jaki jest dzień polarny? I w końcu dlaczego tunele w Norwegii bywają przerażające. Zapraszamy do lektury.
Brama Arktyki
Tromso od czasu pierwszych wypraw polarnych nazywane jest Bramą Arktyki. Stąd Amundsen, Nobile czy Nansen ruszali na podbój Bieguna. Zwyczajem dawnych odkrywców także dla Nas Tromso stanowi miejsce startu naszej wyprawy. Przylecieliśmy tu bardzo późnym sobotnim wieczorem. Lotnisko jest małe i niezbyt nowoczesne. Ma stałe połączenie z Gdańskiem i innymi europejskimi lotniskami, choć jego głównym przeznaczeniem są jednak loty krajowe. Jest to zdecydowanie najszybszy i najwygodniejszy sposób transportu wewnątrz Norwegii. Przykładowo według Google maps pomiędzy Tromso a Oslo jest ponad 1600 kilometrów i prawie doba podróży samochodem. To taka sama droga jak z Warszawy do Dubrownika. Nie można się zatem dziwić, że Norwegowie traktują tam loty niczym bardzo szybki międzymiastowy PKS.
Tromso
Wracając do Tromso, w Naszym odczuciu nie jest to wcale ładne miasto. Dużo betonu i szarych budynków, które nijak mogą konkurować z otaczającą miasto przyrodą. Już nawet samo wyjście z lotniska sprawa, że szczęka człowiekowi opada. U nas, żeby oglądać zaśnieżone szczyty gór odbijające się w wodzie trzeba specjalnie jechać wiele kilometrów, a w Tromso masz widok wart milion monet tuż za każdym rogiem. Długo zastanawialiśmy się czy Norwegowie wciąż to zauważają? Czy w szalonym pędzie codzienności zwracają jeszcze uwagę na skarby jakie mają tuż koło siebie? Trudno z całą pewnością stwierdzić, ale patrząc na popularność trekkingów oraz ich niezwykle bliski związek z naturą można podejrzewać, że krajobrazy jednak im się nie przejadły.

Dzień Polarny
Ogromnym zaskoczeniem był dzień polarny. Niby człowiek wiedział, niby się spodziewał, a tu i tak było zaskoczenie. W stronę Senja ruszyliśmy bardzo późnym wieczorem, a wciąż mieliśmy dziwne poczucie, że jest dużo, dużo wcześniej. Mieliśmy straszny dysonans poznawczy: z jednej strony zegar wskazywał prawie północ, z drugiej świeci słońce i mijamy ludzi, którzy zwyczajnie sobie spacerują. Dopiero po kilku dniach zdaliśmy sobie sprawę z faktu, że na dalekiej północy trzeba korzystać ze światła słonecznego, a tak zwane „midnight walk” nie są niczym niezwykłym.
Senja, jak tam dotrzeć?
Na Senja można dostać się dwoma drogami, krótszą i dłuższą. Krótsza droga zakłada podróż z Tromso do Brensholmen i dalej promem do Botnhamn. Problemy z tą drogą są zasadniczo dwa: prom pływa tylko w określonych godzinach i jak wszystko w Norwegii jest przerażająco drogi. Jednak wbrew pozorom, jeśli planujecie odwiedzić Senja rowerem to ten wariant jest absolutnie do rozważenia – jest zdecydowanie bliżej niż lądem a przewiezienie promem roweru jest zdecydowanie tańsze niż samochodu. Ze względu na to, że przylecieliśmy późnym wieczorem nie mogło być mowy o żadnym promie. Zamiast czekać do rana, zdecydowaliśmy się na dłuższy, lądowy wariant trasy. Korzystając z dnia polarnego zrobiliśmy ponad 200 kilometrów piękną drogą, która praktycznie na każdym kroku zachwycała nas wspaniałymi widokami. Bardzo polecamy ten wariant, wydaje nam się, że lepiej poczujecie klimat północy odwiedzając małe rybackie wioski niż obserwując fiordy z pokładu promu.



U podnóża Segli
Naszym pierwszym celem było Fjordgård, leżące u podnóża Segli. Miasteczko składa się jedynie z kilkunastu malowanych na norweską modłę domków, małej przystani rybackiej, kościółka i szkoły. Leży w zatoce a jedyna lądowa droga do miasteczka prowadzi przez przerażające tunele. Wyobraźcie sobie, że po całym dniu pełnym wrażeń, po wielu kilometrach podróży, wprost z światła dnia polarnego wjeżdżacie w ciemność wykutej w skale dziury. Dopiero po chwili Wasze oczy przyzwyczajają się do ciemności. Napotykacie gładkie ściany i ciemność, która zdaje się nie mieć końca. Jedziesz, oczekujesz, że w końcu zobaczysz światło na końcu tunelu, a tu nie ma nic. Szybko przychodzą Ci do głowy obrazy tolkienowskiej Morii. Zaczynasz zastanawiać się czy przypadkiem w tej wielkiej grocie nie przypadkiem żyją trolle? Przecież wielu Norwegów w nie wierzy, więc może jednak coś w tym jest? Na szczęście z nieprzyjemnych rozważań wyrywa Cię w końcu świetlisty punkt majaczący w ciemnościach. Wyjście, jesteśmy uratowani.



Pierwszy biwak
Fjordgård każdego roku odwiedzają setki turystów, których przyciąga magia Segli. Wielu z nich zatrzymuje się w miasteczku na noc. Mieszkańcy przygotowali dla gości miejsce na obozowisko. Duży plac z miejscem na namioty i kampery, wyposażony w toalety, śmietniki i wyznaczone miejsca do palenia ognisk. Nie sposób nie trafić w to miejsce, znajduje się na samym końcu głównej drogi w miasteczku, dalej nie da się już pojechać. Niestety nie było nam dane skorzystać z dobroci tego biwaku, ponieważ podczas naszych odwiedzin plac był w remoncie.
Biwak na boisku szkolnym
Z braku lepszego pomysłu i ogromnego zmęczenia, na miejsce dotarliśmy koło 2 w nocy, zdecydowaliśmy się rozbić namiot na trawiasto – kamienistym boisku szkolnym. Oprócz nas miejsce to wybrało także kilku posiadaczy kamperów. Musimy jednak przyznać, że było to naprawdę średnie miejsce na nocleg. Po pierwsze, trzymając się litery prawa, było nie do końca legalne. Norwegowie wierzą, że człowiek jest częścią natury i w związku z tym można biwakować praktycznie wszędzie. Wszędzie, o ile jest to nie bliżej niż 150 metrów od czyiś zabudowań. W naszym przypadku z pewnością było to zdecydowanie bliżej. Po drugie, nie ma tam dostępu do wody pitnej. Jednak w tamtej chwili nie miało to wszystko dla nas żadnego znaczenia. Nad nami górowała Segla, pomimo później nocy promienie słońca przebijały się przez chmury a nasza przygoda dopiero się zaczynała.



Koniec części pierwszej.
Autorem zdjęć jest nieoceniony kompan podróży, autor bloga https://fhancuskihhabia.com/